Na jednym z warsztatów rozmawialiśmy o tym, jak język, którego używamy sprawia, że postrzegamy rzeczywistość w określony sposób i jak poprzez używanie pewnych słów zdejmujemy z siebie odpowiedzialność za to, co robimy i za to, co przeżywamy na poziomie emocjonalnym. Używamy pewnych sformułowań nawykowo i nawet nie zastanawiamy się, co się za nimi kryje. Chodzi o „muszę” i „nie mogę”.

„Muszę” jest źródłem poczucia bezradności.

Z pozoru wydaje się, że jest to obiektywne stwierdzenie faktu. Jeśli jednak chwilę się nad tym zastanowimy, to okaże się, że to tylko pewien skrót myślowy. Skrót o tyle niebezpieczny, że używając go, automatycznie ustawiamy się w pozycji osoby bez sprawstwa, zniewolonej i przymuszonej do przeżywania swego życia w określony sposób. To bardzo obciążające i frustrujące.

Martin Seligman, amerykański psycholog zajmujący się zagadnieniem poczucia sprawstwa, zwraca uwagę, że jego brak jest źródłem syndromu wyuczonej bezradności. To stan, w którym brakuje nam motywacji do działania, a w skrajnych przypadkach objawia się kompletną rezygnacją.

Język determinuje postrzeganie rzeczywistości.

Spróbujmy jednak zamienić słowo „muszę” na „wybieram” i okaże się, że nasza perspektywa nagle ulega zmianie. Zaczynamy dostrzegać, że tak naprawdę możemy wybrać jakąś inną możliwość, ale z jakichś powodów nasza podświadomość podsunęła nam ten wybór. Zauważamy, że alternatywa też ma jakieś ograniczenia i złe strony. W ten sposób zaczynamy świadome oglądanie możliwości i ograniczeń. Stąd już tylko krok do podjęcia świadomego wyboru.

Czasem okaże się, że nasza podświadomość wybrała to, co dla nas najlepsze w danym momencie. Zmiana na coś innego, co, na pierwszy rzut oka, może wydawać się bardziej korzystne, czasem jest zbyt trudna. Może pociągać zbyt wielkie koszty, niechciane konsekwencje lub po prostu możemy jeszcze nie być na nią gotowi. Jednak świadome dokonanie wyboru jest uwalniające i pozostawia ciągle otwartą furtkę na inne opcje.

„Muszę” odcina nas od naszych potrzeb.

Czasem otworzy się przed nami wachlarz możliwości, których istnienia nawet nie podejrzewaliśmy, bo nigdy się nad tym nie zastanawialiśmy, obezwładnieni przez jedno, nawykowe słowo „muszę”.

W niektórych przypadkach możemy nawet posunąć się dalej i zamiast „muszę” użyć „chcę”.

Z tym słowem może być trudniej, bo kulturowo jest ono napiętnowane. W szkole, w domu, w toku naszego wychowania i edukacji często słyszymy:” nieważne, czego ty chcesz, ma być tak jak mówię”. I tak oduczamy się używania słowa „chcę”, a w konsekwencji przestajemy zastanawiać się nad tym czego chcemy, a czego nie. Przestajemy nazywać i wypowiadać swoje potrzeby, z czasem przestajemy je zauważać, coraz rzadziej je zaspakajamy. Narasta w nas frustracja i deprywacja, a to nie są pomocne emocje.

Widać, że jedno małe słówko w naszym języku może narobić niezłego bałaganu. Może być źródłem poczucia zniewolenia i braku energii. Drobna z pozoru zmiana, może natomiast przywrócić nam, choć częściowo, poczucie kontroli nad własnym życiem.

I nie chodzi tu o to, aby popaść w skrajność i uważać, że panujemy absolutnie nad wszystkim, co nas dotyczy i za wszystko jesteśmy odpowiedzialni. Raczej, jak w tej znanej modlitwie:

„Panie daj mi siłę, abym zmieniał to, co mogę zmienić, pokorę, abym pogodził się z tym, czego nie mogę zmienić i mądrość, abym odróżnił jedno od drugiego”.

Odróżniajmy jedno od drugiego, ale nie zakładajmy sobie sami dodatkowych ograniczeń. Zawsze jest dobry moment, aby poćwiczyć i świadomie poprzyglądać się temu, jak mówię o swoim życiu. Wyłapać słowo „muszę” i tam, gdzie mi się uda, zamienić je na „wybieram”, a może i „chcę”.

Zobaczcie co z tego wyniknie. Może być ciekawie.